Kiedy niedźwiedzie lubiły miód, czyli o słodkościach sprzed trzech dekad. Część IV
13 Stycznia 2017
Tym razem kilka słów na temat albumu "The House of Blue Light" zespołu Deep Purple".
Kto: DEEP PURPLE
Co: The House Of Blue Light
Kiedy: 12.01.1987
Dlaczego:
Płyta uważana za kontrowersyjną, niespójną, bywa, że zwyczajnie przemilczana i zapomniana. Kiedy już nikt nie wierzył w Purpli, ci po kilku latach niebytu powrócili z doskonałą "Perfect Strangers" i na dodatek w klasycznym składzie. Tak udane dzieło jak album z 1984 roku bardzo ciężko przebić i nie czarujmy się - następca w postaci "The House Of Blue Light" nie wytrzymuje porównania z wielkim poprzednikiem. Co nie znaczy, że to album słaby.
Trudno oprzeć się wrażeniu, że zespół chciał nagrać album wyjątkowo melodyjny. Melodyjnie jest, natomiast solidny, hard rockowy pazur jest trochę przytłumiony - głównie za sprawą aż za mocno wygładzonego brzmienia i lekkiego naddatku syntezatorowych ozdobników. Jednak charakter poszczególnych numerów jest jaki jest, co tłumaczy takie, a nie inne podejście do elektroniki. Nie sposób nie zamachnąć głową przy riffowaniu w "Bad Attitude", czy tupnąć nóżką przy "Call Of The Wild" (numerze pięknie wkomponowującym się w hard rockową stylistykę końca dekady), czy najbardziej czadowym na płycie "Mad Dog". Pod koniec płyty coraz mocniej czuć ducha starych Purpli - głównie za sprawą bardziej tradycyjnego podejścia do instrumentów klawiszowych i ciekawych, mocno bluesowych naleciałości.
Koniec końców, dostaliśmy chyba najsłabszą płytę składu Gillan-Blackmore-Glover-Lord-Paice, ale na tle hard rocka tamtej epoki i tak wypada lepiej niż dobrze.
Rafał Chmura
Komentarze